piątek, 16 października 2015

Polacy w komunikacji miejskiej

     Jadę właśnie tramwajem i zaczynam pisać, bo muszę, dlatego, że mam nową kategorię i muszę, bo o tym po prostu trzeba mówić głośno!
     Żyjemy w dobie internetu, mass media, a telefon komórkowy, ma chyba każdy. Więcej niż połowa z nas przegląda strony internetowe codziennie, mam nadzieję, że blogi też i jeszcze większą nadzieję, że również Panie Emerytki są tu obecne. Od kilku dni korzystam z komunikacji miejskiej, w jednym z tak pięknych miast, jak Toruń. Ale wpis dotyczy Polaków z całego kraju, bo wszędzie jest tak samo. Mówi się o savoir vivre, ale dla niektórych, słowo to brzmi, raczej jak nazwa drogiego, francuskiego trunku. To, co dzieje się w środkach komunikacji miejskiej, czasami przerasta wszelkie oczekiwania. Dziś rano, jechałam tramwajem na zajęcia. Tłok, aż ciężko przejść. Nie ma czym oddychać, a na dodatek, jedna z Szanownych Pań Emerytek, wyciąga swoje duszące perfumy i zaczyna psikać i psikać. Najpierw na czapkę, później szal, szyję, a nawet dłonie! Wypsikała wszystko dookoła, włącznie z fotelem na którym siedziała! Błagam, w takim tłoku, zrobić ludziom coś takiego?! Pan, który zwrócił grzecznie uwagę starszej Pani, otrzymał w odpowiedzi: Jak się panu nie podoba, to niech pan jedzie innym tramwajem! Dzień wcześniej, wracałam zmęczona po wykładach, około godziny 18. W tramwaju było sporo wolnych miejsc. Wsiadła Pani z zakupami w rękach. Nie zajęła żadnego z wolnych miejsc, tylko stanęła przy mnie i bezczelnie trącała mnie reklamówkami w rękę, dopóki nie przesiadłam się na inny fotel, jak gdyby ten, miał rezerwację właśnie dla tej kobiety! Kolejny przykład, kiedy to w tramwaju był tłok. Pani, w wieku ok. 50 lat, stanęła przy kasowniku i udawała, że nie tylko nie słyszy jak ludzie proszą o skasowanie biletu, ale też nie przesunęła się, kiedy inni przepraszali, gdy chcieli podejść do kasownika. Do udzielania pomocy też nam się nie spieszy. Młoda kobieta wychodziła ze starego tramwaju, gdzie niestety napotykamy przeszkodę, schody. Trzymała za rękę małe dziecko, a przed sobą pchała wózek. Kółko zaklinowało się między schodami a poręczą i kobieta nie mogła sobie poradzić z wydostaniem się na zewnątrz. Choć w tramwaju było kilku mężczyzn, żaden nie udzielił jej pomocy! Zrobiłam to ja, kiedy zauważyłam zero reakcji ze strony innych współpasażerów. Na szczęście kierowca pojazdu patrzył w lusterka i uprzejmie zaczekał. Niestety, nie wszyscy kierowcy są tak uprzejmi, szczególnie wredne i złośliwe są kobiety, które siedzą za sterami pojazdu. Wracałam z uniwerku. Została minuta do odjazdu. Grupa ludzi biegła do ,,swinga", który miał jeszcze minutę do odjazdu, byli już przy przystanku, kiedy Szanowna Pani, zamknęła im drzwi przed nosem i odjechała! Poza tym spotkałam się jeszcze ,,ze zmęczonym zakupami", które potrzebowały osobnego miejsca na fotelu, głośnymi rozmowami przez telefon, o tym co dziś na obiad i że mąż pewnej kobiety, nie chce uprawiać z nią seksu, a ona sama dostała infekcji pochwy, po ostatniej wizycie w salonie, gdzie depilowała okolice bikini. Proszę, oszczędźcie sobie tych rozmów w miejscach publicznych! Nie każdy chce wiedzieć, że macie problemy ze sferą intymną!!!! Aczkolwiek, rozmowa, która mnie powaliła, i tak przebiła wszystko. Mężczyzna przy tuszy, rozmawiał przez telefon o tym, że najadł się kapusty i teraz ma rozstrój żołądka, a na dodatek puścił soooczystego bąka! Jak ludziom nie wstyd takiego zachowania?!
     Wymieniać można w nieskończoność. A to dopiero 15 dzień moich ,,tramwajowych podróży". Nie będę już wspominała ludzi, którzy pokłócili się z mydłem, bo to chyba najczęstsze zjawisko. Proszę was, przystopujcie i czasem dwa razy pomyślcie gdzie, i z kim jesteście, bo niektóre zachowania po prostu nie przystoją! To przykre, że na własnej skórze doświadczam, że prawdziwe jest powiedzenie: Kiedy żul jedzie tramwajem, to tramwaj jedzie żulem...
     A jakie są wasze doswiadczenia związane z komunikacją miejską?

 

piątek, 9 października 2015

Przyjaciele z piekła rodem

     Nowy post, w nowej kategorii- psychologia. Wczorajsze wydarzenia zmusiły mnie, do założenie takiego, a nie innego działu, żeby dzielić się nie tylko ciekawostkami, ale też moimi spostrzeżeniami i doświadczeniami. Nie jestem specjalistką w tej dziedzinie, ale może komuś, moje przemyślenia się przydadzą, pomogą zauważyć istotny dla naszego życia problem, czy też go rozwiązać. 
     Właśnie minął mi pierwszy tydzień studiów, na które wybrałam się razem z moją licealną przyjaciółką (to był mój świadomy wybór, nie patrzyłam na to, gdzie pójdzie moja best friend ;) ). Niestety, trafiłyśmy do dwóch różnych grup wykładowych i ćwiczeniowych, dlatego widujemy się tylko w przerwach, albo po zajęciach. Mała ilość spędzanego wspólnie czasu, zaczęła nas od siebie oddalać. Mieszkamy w dwóch różnych końcach miasta. Wczoraj miałyśmy wybrać się wspólnie na imprezę, którą organizował nasz wydział. Przywitanie studentów, bardzo duża impreza (tylko na naszym wydziale, na 1 roku jest 600 osób). Umówiłyśmy się, że przyjadę do niej ok. godziny 20, ponieważ ostatnie konwersatorium miałam o godzinie 16. Nie opuszczała mnie nadzieją, że szanowna Pani profesor, zrobi tylko wprowadzenie do przedmiotu, tak jak to było na poprzednich spotkaniach z wykładowcami i ,,ćwiczeniowcami". Niestety, siedziałam tam 1h30min. Okazało się, że na tramwaj muszę czekać aż 20 minut! Do domu weszłam po godzinie 18, całkowicie wykończona. Zmarzłam, byłam zmęczona i głodna. Opuściła mnie wszelka ochota na imprezy, szczególnie dlatego, że ludzie z mojej grupy, w większości wracali do swoich domów na weekend, który w moim przypadku, zaczyna się w czwartki. Męczyło mnie jednak to, że obiecywałam Dorocie imprezę, odmówiłam jej popołudniowych zakupów, bo wolałam zjeść obiad przed następnymi zajęciami, a teraz kilka godzin przed wyjściem chcę jej odmówić wspólnej zabawy. Męczyły mnie ogromne wyrzuty sumienia, że chcę ją zostawić, dlatego postanowiłam skonsultować się z naszym wspólnym przyjacielem, Mateuszem. Okazało się, że on również, ten wieczór spędza w domu, ponieważ po całym tygodniu, nie ma już ochoty na zabawę. Wolał obejrzeć mecz w domowym zaciszu. Powiedział mi coś bardzo ważnego: Nikt nie może zmusić Cię, do robienia czegoś, na co nie masz ochoty! Dorota się obrazi, ale za chwilę już będzie okej. Przemyślałam to sobie i napisałam do Doris, że nigdzie nie idę. Zostaję w domu, bo jest zimno, mam daleko do centrum, jestem zmęczona i chcę sobie odpocząć, a na imprezę pójdziemy innym razem. W odpowiedzi otrzymałam: Wal się. Chamskie i prostackie, ale od przyjaciółki, więc wiem, że to po prostu takie nasze: zostaw mnie w spokoju, jestem zła. Ten wieczór spędziłam z chłopakiem przed telewizorem. Napisałam do Doroty, że musi mnie zrozumieć, ona skończyła zajęcia o 13 (każdy student przyzna, że popołudniowe zajęcia męczą bardziej niż te rano), ja po moich jestem już naprawdę zmęczona i nie mam ochoty nigdzie wychodzić. Odczytała, ale nie odpisała. Zaproponowałam wspólne wyjście na siłownię np. dziś, ale odzewu nadal brak. 
     Za chwilę wracam do rodzinnego domu. Dorota nie odzywa się, a połączenie odrzuciła. Nie będę naciskała, za chwilę złość zapewne minie i znowu będziemy normalnie rozmawiały. Tą historią chciałam wam pokazać, że nie warto robić nic wbrew własnej woli. Jeśli nie mamy ochoty na wyjście z przyjaciółmi, to po prostu tego nie róbmy, nawet jeśli miałoby wywołać to, prawdziwe piekło. Emocje opadną i jeśli to prawdziwa przyjaźń, to na pewno za chwilę wszystko będzie ok. Jednak nie zostawiajmy przyjaciela bez niczego, ponieważ może poczuć się urażony, albo nawet opuszczony przez nas. Zaproponujmy w zamian wypad na inny event, spotkanie przy kawie, wyjście na basen czy siłownię, tylko po prostu w innym terminie. Prawdziwy przyjaciel, któremu na was zależy, na pewno się zgodzi i takim sposobem rozwiążecie problem ;)