piątek, 25 grudnia 2015

filmy, które warto zobaczyć w... Święta Bożego Narodzenia

     Dwa wpisy jednego dnia? No cóż, czasami jest tak, że długo, długo nic nie dodajemy, a czasami mamy więcej czasu, który najchętniej przeznaczamy na dopracowywanie bloga :) Skoro wpisy ze świątecznej serii, to może warto też wspomnieć o kilku filmach, które możemy obejrzeć z drugą połówką lub w rodzinnym gronie, w czasie świąt :)

1. Kevin sam w domu 
     To już klasyk, który telewizja emituje każdego roku w okresie Świąt Bożego Narodzenia. Komedia rodzinna, dla małych i dużych :) Opowiada historię małego Kevina, który przez niedopatrzenie rodziców, zostaje sam w domu. Czeka go przygoda życia, będzie musiał stawić czoła dwóm złodziejaszkom. 



2. Holiday
     Komedia romantyczna. Dwie kobiety, Amerykanka z LA i Brytyjka, która mieszka w małym domku na kompletnym odludziu, borykają się z problemami, które dotyczą mężczyzn. Jedna zerwała właśnie z chłopakiem, druga jest zakochana bez wzajemności w koledze z pracy. Wpadają na pomysł, aby święta spędzić gdzieś w najbardziej oddalonym zakątku świata. Wymieniają się więc domami. Okazuje się, że miłość znajdzie je na końcu świata.


3. Grinch: Świąt nie będzie 
     Grinch to mały, zielony, psotny i złośliwy potworek, który pewnego razu postanawia ukraść święta. Jak zakończy się ta przygoda? 

"Grinch: Świąt nie będzie"

4. Listy do M.
     Polska komedia, która wcale nie opowiada historii dotyczącej listów do Świętego Mikołaja, jak może sugerować tytuł, a o perypetiach miłosnych, kilku ludzi. Akcja rozgrywa się w świątecznym klimacie. Film doczekał się już drugiej części, którą obecnie możemy oglądać w kinach ;)


5. 12 świątecznych randek
     Kate jest załamana po rozstaniu z chłopakiem. We wigilię, podczas zakupów w galerii handlowej, ulega wypadkowi. Wieczorem idzie na randkę w ciemno, gdzie miłą atmosferę przerywa telefon od byłego chłopaka. Kate wybiega na spotkanie z Jackiem, zostawiając Milesa. Niespodziewanie o północy czas cofa się do momentu wypadku w galerii. 

     

Piernikowe smoothie

     Atmosfera świąteczna może sprawić, że najdzie nas ochota na pyszny piernik. Kiedy jesteśmy na diecie od pewnego czasu i staramy się nie jeść słodyczy, nie warto odbiegać od naszego planu i pozwalać sobie na dodatkowe kalorie :) Zamiast tego proponuję wam pyszne smoothie utrzymane w piernikowym klimacie :) 

Składniki:

1 banan
szklanka mleka (polecam migdałowe)
łyżeczka kakao
łyżeczka miodu
łyżeczka przyprawy do piernika
szczypta cynamonu

Składniki należy zblednować. Smacznego ;)

środa, 23 grudnia 2015

Koktajle odchudzające w klimacie świątecznym :)

     Wigilia już jutro, więc dziś życzymy Wszystkim! Zdrowych, Wesołych Świąt oraz Szczęśliwego Nowego Roku! :)
     A teraz zapraszamy na wpisy związane ze świętami, ponieważ w natłoku obowiązków, drogą powrotną do rodzinnego domu i nauką na egzaminy poświąteczne, nie zdążyłam nic przygotować, zresztą to nie pierwszy raz, więc przyznaję się, że to wszystko moja wina! :D i nie będę się więcej tłumaczyć ^^
     Coś z kuchni i walką o ,,nowe, lepsze ja" :D jednocześnie, czyli koktajle odchudzające, które być może pomogą wam w walce z niechcianymi kilogramami w trakcie i już po świętach :) Przepisy utrzymują się w kanonie świątecznych smaków ( w większości :P ), przynajmniej nam mieszanka niektórych smaków i zapachów, kojarzy się właśnie z tym okresem :) 

Cytrusowo-imbirowy:
1 pomarańcza 
pół cytryny
świeży imbir
goździki

Owoce pokroić, dodać goździki i imbir (najlepiej świeży, starty). Całość zalać wrzątkiem i zostawić pod przykryciem przez 5-10 minut. Napar gotowy do spożycia ;)



Buraczany:
1 jabłko
5 listków jarmużu
pół buraka czerwonego
pół marchewki
imbir

Całość zblendować z dodatkiem przegotowanej wody.


Kurkumowy:
szklanka mleka migdałowego
pół pomarańczy
łyżeczka kurkumy
łyżeczka oleju kokosowego 
duża łyżka miodu
cynamon (ilość według uznania)
imbir (najlepiej świeży, ilość według uznania)
gwiazdka anyżu 

Wszystko ze sobą mieszamy, podgrzewamy. Gwiazdkę anyżu kładziemy na wierzch i gotowe :)



Figowy:
200 ml soku z brzozy
suszone figi
suszone morele (wcześniej należy namoczyć je w wodzie)
siemię lniane

Wszystkie składniki dokładnie zblendować.



Granatowo-cynamonowy:
2 łyżeczki pestek granatu
łyżka octu jabłkowego
szklanka wody
cynamon

Składniki połączyć ze sobą.







niedziela, 6 grudnia 2015

Nie będę prosiła o własne słodycze!

     Hej. Czas odchudzania i ćwiczeń, na początku dla każdego z nas jest trudny. Dobrze jest, kiedy mamy przy sobie kogoś, kto motywuje nas w walce o lepsze jutro, ale UWAGA: Nie pozwalajcie, żeby ta osoba, odebrała wam wszystkie przyjemności!
     Podobno 75% sukcesu w odchudzaniu to zmiana diety. Z własnego doświadczenia wiem, że trudno od tak rzucić wszystko to co lubimy i przejść na rygorystyczną dietę. Dla mnie, dieta 1200 kcal, nie była jakimś drastycznym wyzwaniem. Wcześniej zjadałam ok.1500-1900kcal, zależnie od tego czy zjadłam dużo słodyczy, czy też nie :) Przyznam, że dieta o takiej zawartości kcal, była nie do osiągnięcia, kiedy mieszkałam z rodzicami. Obecnie mieszkam z drugą połówką (na marginesie, jest sportowcem) i o wiele łatwiej osiągnąć cel. Łatwiej też ćwiczyć, bo chłopak motywuje mnie do pracy nad moim ciałem, ale....no właśnie, jest jedno ale, zabiera mi przyjemność życia! Nie pozwala jeść słodyczy, tyranistycznie wręcz, pilnuje planu treningowego i czasami mam wrażenie, że liczy każdą kalorię na moim talerzu! Czasami doprowadza mnie to do paranoji! Ale muszę być silna i wytrzymać w swoim postanowieniu, czyli 1200 kcal dziennie. Jak na razie idzie mi świetnie, mam nadzieję, że niebawem będę dzieliła się z wami przepisami, rezultatami, motywacją i czym tam jeszcze będziecie chcieli :D Tymczasem wpis miał dotyczyć słodyczy. Jak wiadomo, to wróg publiczny no.1 w trakcie diety, ale nie katujmy się, bo szybciej stracimy motywację do walki! Jedna kostka czekolady nikomu nie zaszkodziła. Poza tym możemy też korzystać ze zdrowych, równie smacznych zamienników ;) Dziś mikołajki i choć nie oczekiwałam słodkości, to zostałam zaskoczona ^^ Aczkolwiek nie na długo... Dostałam też paczkę od mojej kochanej mamy *.* Niestety, za dużo z niej nie posmakowałam :/ Byłam bardzo zdenerwowana, bo ciężko ćwiczę, trzymam się swojej diety i nie mogę pozwolić sobie na odstępstwa?! Początkowo odpuściłam, ale później nie dałam za wygraną i wy też nie pozwalajcie sobą rządzić! Jeżeli macie ochotę na coś słodkiego, zjedzcie sobie kostkę czekolady, najlepiej gorzkiej, bo zaspokaja łaknienie, a ma mało kalorii ;) Poza tym same możecie przygotować zdrowe i niekaloryczne słodkości, albo sięgnąć po owoc ^^ Tylko pamiętajcie, że w owocach mamy fruktozę :P W ramach rozgrzeszenia przyłóżcie się bardziej do ćwiczeń i zróbcie dodatkową serię, albo dodajcie jedno lub dwa ćwiczenia wymagające dużego wkładu energii :) 
     Mam nadzieję, że od teraz nie będziecie się męczyć patrząc na to jak inni jedzą słodkości, a wam nie wolno ^^ Nie ma co przesadzać ani w jedną, ani w drugą stronę :) Nie zajadajcie się, jeżeli nie zamierzacie tego odpokutować, ale nie męczcie się też, patrzeniem z łezką w oku, na ciasteczko czy cukierka. Warto jednak zaznaczyć, co pominęłam wyżej, że jeden czekoladowy cukierek to ok.50 kcal ^^ Więc lepiej też dwa razy pomyśleć, zanim weźmiecie do rąk drugie ciastko! Powodzenia w walce o super sylwetkę i zapraszam na nowy cykl, który postaram się stworzyć małymi kroczkami ^^ Cześć!

poniedziałek, 30 listopada 2015

Naleśniki

     No hej, hej, witam ponownie, niestety znowu po dłuuugiej przerwie. Tak się złożyło, że kolokwia za pasem i nie mam kiedy usiąść, żeby coś naskrobać, dlatego dziś, wpadam szybko do kategorii kuchnia, z prostym przepisem na naleśniki :)

     Składniki (ok.10 sztuk):
     1 szklanka mąki
     2 jajka
     3/4 szklanki wody (najlepiej gazowanej, ale może być zwykła)
     3 łyżki masła lub oleju
     1 szklanka mleka
     szczypta soli

     Do naleśników deserowych:
     1 łyżka cukru
     1 łyżeczka cukru waniliowego 

     Przygotowanie:
     Mąkę wsypać do miski, dodać jajka, sól, wodę oraz mleko. Można dodać roztopione masło lub olej, albo użyć tych składników, do nasmarowania patelni przed smażeniem (ja wybieram właśnie tę opcję:) ) Tylko nie wrzucajcie, na patelnię, całości na raz! Składniki zmiksować lub wymieszać na gładką masę. Patelnię rozgrzać i partiami wylewać na nią przygotowane ciasto. Przerzucić placek na drugą stronę, kiedy ciasto od spodu będzie lekko zarumienione. Oto cała filozofia ^^ Reszta zależy już od waszej fantazji ;)


poniedziałek, 9 listopada 2015

Balsam do ust

     Wpis z serii uroda. Za oknem jesień w pełnej okazałości. Plucha, wiatr i niezbyt wysoka temperatura. Moje usta, tak samo jak usta mojego brata (to chyba genetyczne), są bardzo wrażliwe na takie kuracje, które serwuje nam natura. Do tego dochodzi moje obsesyjne przygryzanie warg, albo wieczne oblizywanie, którego nie mogę po prostu powstrzymać. Przez kilka-naście lat, przetestowaliśmy więc wieeeeele kosmetyków przeznaczonych do ochrony ust, a teraz podzielimy się z wami rezultatami naszych ,,testów" :)
     Wiadomo, że każdy chce mieć piękne, gładkie i miękkie usta. Jeżeli chcemy uzyskać taki rezultat, nie powinniśmy rozstawać się z balsamami do ust. Szczególnie teraz, w okresie jesienno-zimowym, kiedy nasze wargi wystawione są na działanie czynników zewnętrznych, które prowadzą do przesuszenia. Suche i spierzchnięte usta zdecydowanie odbierają nam urok. Zadbajmy więc o nie odpowiednio :)

     1. EOS Lip Balm
    Zaczniemy od, popularnego w ostatnim czasie, balsamu do ust EOS Lip Balm.
Po pierwsze komfortowa aplikacja. EOS w kulce pozwala jednym pociągnięciem posmarować górną i dolną wargę. Nie pozostawia białego śladu na ustach, a jedynie delikatny połysk. Baaardzo wydajny. Przyjemny, wyczuwalny, ale delikatny zapach i smak. Cena też nie jest wygórowana ok.30 zł, a dodatkową zaletą jest, stale powiększający się, wybór wyszukanych smaków i zapachów. Polecamy: Summer Fruit oraz Sweet Mint i Pomegranate Raspberry.


     2. Nivea, masło do ust
     Zauroczyłam się reklamą z malutkimi pudełeczkami od Nivea. Od razu pobiegłam do sklepu Rossmann i kupiłam masło do ust ^^ Później poleciłam bratu i po jakimś czasie obydwoje używaliśmy masła regularnie :) Cudowny zapach, czasami chciałam wyciągnąć palcem produkt z opakowania i po prostu zjeść, niestety, smak już nie jest taki super :D Dobrze nawilża i chroni przed wiatrem oraz mrozem. Niezbyt przemyślana aplikacja, ponieważ musimy użyć własnych palców, a jak wiadomo, na dłoniach zbierają się rożne bakterie, które nie zawsze mamy możliwość zmyć. Przystępna cena, nieduży wybór zapachów, produkt wydajny ;) Cena ok.10 zł 
Polecamy: Vanilla & Macadamia, Coconut, Blueberry Blush oraz Caramel Cream i Cocoa, czyli prawie wszystkie, z dostępnych na rynku zapachów *.*


     3. Maybelline Baby Lips
     Ładne opakowanie, zapach i dodatkowy atut - niektóre kolory barwią delikatnie usta. Dobra ochrona w dni, kiedy natura jest łaskawa i nie potrzebujemy zbytnio dbać o nasze usta. Sprawdza się latem. Ma słodki zapach. Niestety ma też wiele mankamentów. Zbyt częste używanie mocno wysusza usta. Słabo trwały efekt i jak już wspomniałam, niektóre kolory mocno barwią, dlatego nie radzę malować się bez lusterka. Jak na taki produkt zbyt wysoka cena ok.10 zł 


     4. Avon, Naturals, Honey, Essential Balm 
     Słodki zapach, dobrze nawilża naskórek, można go stosować nie tylko na usta, ale także na inne partie ciała, które pierzchną. W miarę wydajny i spełnia swoje zadanie. Przyjemna konsystencja, tuż po aplikacji usta są miękkie i przyjemnie gładkie. Minusy: aplikacja palcem, wygórowana cena ok.17zł za 15ml, trudność wydobycia balsamu z dna. 


     5. Regenerum do ust
     Najlepsze, według mojego brata, na koniec. Regenerum, regeneracyjne serum do ust, niestety nie dla mnie. Używałam tylko raz. Miałam wrażenie, że na moich ustach pozostawała "ciężka" warstwa gęstej mazi. Usta stały się bardzo suche, ale na pewno rany szybciej się goiły. Dla mojego brata Regenerum, to czysta ulga dla ust. Przed aplikacją jego usta były zaczerwienione i piekły. Po aplikacji poczuł zdecydowaną ulgę. Rany na ustach szybko się zagoiły. Serum chroni jego wargi przed pierzchnięciem. Dodatkowo delikatnie nawilża. Cena bardzo niska jak na takie cuda ok. 10 zł. 


piątek, 6 listopada 2015

muffiny czekoladowe

     Czas napisać coś w kategorii kuchnia. Co prawda w kuchni jestem codziennie, coś gotuję, czasami piekę. W tym roku, w halloween, zrobiliśmy z bratem maraton horrorów w naszym domowym kinie :) Oprócz przekąsek kupionych w sklepie, postanowiliśmy przygotować muffiny ^^ Dziś mam chwilę, żeby podzielić się z wami przepisem.

     Składniki:
     5 jajek
     80g masła lub margaryny
     2-3 tabliczki czekolady (obojętnie jakiej)
     100g mąki (tak mówi przepis, ale my dosypaliśmy troszeczkę więcej, żeby ciasto nie było zbyt rzadkie ;))
     1 łyżka kakao
     130 g cukru

     Przygotowanie:
     Piekarnik nagrzać do 180C. Formę wyłożyć papilotkami. 
     Rozpuścić tłuszcz, dodać do niego połamaną czekoladę (zostawić kilka kostek) i kakao. Odstawić do przestygnięcia. Oddzielić żółtka od białek. 
     Białka ubić na sztywną pianę. Szybko rozkręcić żółtka z cukrem, dodać mąkę. Powoli wlewać przygotowaną wcześniej masę czekoladową. 
     Wszystko starannie rozmieszać. Łyżką dodać pianę, wszystko delikatnie wymieszać do połączenia składników. 
     Gotową masę przełożyć do wcześniej przygotowanej formy. W środek każdej babeczki,włóż połowę kostki czekolady. Piecz ok.10-15 minut. 



     Niestety nie pomyślałam od razu o tym, żeby zrobić zdjęcie naszym wypiekom, a muffiny bardzo szybko się rozeszły :( 
     Dlatego pożyczyłam zdjęcie z internetu, wybrałam takie, które wyglądem najbardziej przypominają nasze ^^
     Pochwalcie się, jak wyszły wasze wypieki!
     Smacznego!

                              

piątek, 16 października 2015

Polacy w komunikacji miejskiej

     Jadę właśnie tramwajem i zaczynam pisać, bo muszę, dlatego, że mam nową kategorię i muszę, bo o tym po prostu trzeba mówić głośno!
     Żyjemy w dobie internetu, mass media, a telefon komórkowy, ma chyba każdy. Więcej niż połowa z nas przegląda strony internetowe codziennie, mam nadzieję, że blogi też i jeszcze większą nadzieję, że również Panie Emerytki są tu obecne. Od kilku dni korzystam z komunikacji miejskiej, w jednym z tak pięknych miast, jak Toruń. Ale wpis dotyczy Polaków z całego kraju, bo wszędzie jest tak samo. Mówi się o savoir vivre, ale dla niektórych, słowo to brzmi, raczej jak nazwa drogiego, francuskiego trunku. To, co dzieje się w środkach komunikacji miejskiej, czasami przerasta wszelkie oczekiwania. Dziś rano, jechałam tramwajem na zajęcia. Tłok, aż ciężko przejść. Nie ma czym oddychać, a na dodatek, jedna z Szanownych Pań Emerytek, wyciąga swoje duszące perfumy i zaczyna psikać i psikać. Najpierw na czapkę, później szal, szyję, a nawet dłonie! Wypsikała wszystko dookoła, włącznie z fotelem na którym siedziała! Błagam, w takim tłoku, zrobić ludziom coś takiego?! Pan, który zwrócił grzecznie uwagę starszej Pani, otrzymał w odpowiedzi: Jak się panu nie podoba, to niech pan jedzie innym tramwajem! Dzień wcześniej, wracałam zmęczona po wykładach, około godziny 18. W tramwaju było sporo wolnych miejsc. Wsiadła Pani z zakupami w rękach. Nie zajęła żadnego z wolnych miejsc, tylko stanęła przy mnie i bezczelnie trącała mnie reklamówkami w rękę, dopóki nie przesiadłam się na inny fotel, jak gdyby ten, miał rezerwację właśnie dla tej kobiety! Kolejny przykład, kiedy to w tramwaju był tłok. Pani, w wieku ok. 50 lat, stanęła przy kasowniku i udawała, że nie tylko nie słyszy jak ludzie proszą o skasowanie biletu, ale też nie przesunęła się, kiedy inni przepraszali, gdy chcieli podejść do kasownika. Do udzielania pomocy też nam się nie spieszy. Młoda kobieta wychodziła ze starego tramwaju, gdzie niestety napotykamy przeszkodę, schody. Trzymała za rękę małe dziecko, a przed sobą pchała wózek. Kółko zaklinowało się między schodami a poręczą i kobieta nie mogła sobie poradzić z wydostaniem się na zewnątrz. Choć w tramwaju było kilku mężczyzn, żaden nie udzielił jej pomocy! Zrobiłam to ja, kiedy zauważyłam zero reakcji ze strony innych współpasażerów. Na szczęście kierowca pojazdu patrzył w lusterka i uprzejmie zaczekał. Niestety, nie wszyscy kierowcy są tak uprzejmi, szczególnie wredne i złośliwe są kobiety, które siedzą za sterami pojazdu. Wracałam z uniwerku. Została minuta do odjazdu. Grupa ludzi biegła do ,,swinga", który miał jeszcze minutę do odjazdu, byli już przy przystanku, kiedy Szanowna Pani, zamknęła im drzwi przed nosem i odjechała! Poza tym spotkałam się jeszcze ,,ze zmęczonym zakupami", które potrzebowały osobnego miejsca na fotelu, głośnymi rozmowami przez telefon, o tym co dziś na obiad i że mąż pewnej kobiety, nie chce uprawiać z nią seksu, a ona sama dostała infekcji pochwy, po ostatniej wizycie w salonie, gdzie depilowała okolice bikini. Proszę, oszczędźcie sobie tych rozmów w miejscach publicznych! Nie każdy chce wiedzieć, że macie problemy ze sferą intymną!!!! Aczkolwiek, rozmowa, która mnie powaliła, i tak przebiła wszystko. Mężczyzna przy tuszy, rozmawiał przez telefon o tym, że najadł się kapusty i teraz ma rozstrój żołądka, a na dodatek puścił soooczystego bąka! Jak ludziom nie wstyd takiego zachowania?!
     Wymieniać można w nieskończoność. A to dopiero 15 dzień moich ,,tramwajowych podróży". Nie będę już wspominała ludzi, którzy pokłócili się z mydłem, bo to chyba najczęstsze zjawisko. Proszę was, przystopujcie i czasem dwa razy pomyślcie gdzie, i z kim jesteście, bo niektóre zachowania po prostu nie przystoją! To przykre, że na własnej skórze doświadczam, że prawdziwe jest powiedzenie: Kiedy żul jedzie tramwajem, to tramwaj jedzie żulem...
     A jakie są wasze doswiadczenia związane z komunikacją miejską?

 

piątek, 9 października 2015

Przyjaciele z piekła rodem

     Nowy post, w nowej kategorii- psychologia. Wczorajsze wydarzenia zmusiły mnie, do założenie takiego, a nie innego działu, żeby dzielić się nie tylko ciekawostkami, ale też moimi spostrzeżeniami i doświadczeniami. Nie jestem specjalistką w tej dziedzinie, ale może komuś, moje przemyślenia się przydadzą, pomogą zauważyć istotny dla naszego życia problem, czy też go rozwiązać. 
     Właśnie minął mi pierwszy tydzień studiów, na które wybrałam się razem z moją licealną przyjaciółką (to był mój świadomy wybór, nie patrzyłam na to, gdzie pójdzie moja best friend ;) ). Niestety, trafiłyśmy do dwóch różnych grup wykładowych i ćwiczeniowych, dlatego widujemy się tylko w przerwach, albo po zajęciach. Mała ilość spędzanego wspólnie czasu, zaczęła nas od siebie oddalać. Mieszkamy w dwóch różnych końcach miasta. Wczoraj miałyśmy wybrać się wspólnie na imprezę, którą organizował nasz wydział. Przywitanie studentów, bardzo duża impreza (tylko na naszym wydziale, na 1 roku jest 600 osób). Umówiłyśmy się, że przyjadę do niej ok. godziny 20, ponieważ ostatnie konwersatorium miałam o godzinie 16. Nie opuszczała mnie nadzieją, że szanowna Pani profesor, zrobi tylko wprowadzenie do przedmiotu, tak jak to było na poprzednich spotkaniach z wykładowcami i ,,ćwiczeniowcami". Niestety, siedziałam tam 1h30min. Okazało się, że na tramwaj muszę czekać aż 20 minut! Do domu weszłam po godzinie 18, całkowicie wykończona. Zmarzłam, byłam zmęczona i głodna. Opuściła mnie wszelka ochota na imprezy, szczególnie dlatego, że ludzie z mojej grupy, w większości wracali do swoich domów na weekend, który w moim przypadku, zaczyna się w czwartki. Męczyło mnie jednak to, że obiecywałam Dorocie imprezę, odmówiłam jej popołudniowych zakupów, bo wolałam zjeść obiad przed następnymi zajęciami, a teraz kilka godzin przed wyjściem chcę jej odmówić wspólnej zabawy. Męczyły mnie ogromne wyrzuty sumienia, że chcę ją zostawić, dlatego postanowiłam skonsultować się z naszym wspólnym przyjacielem, Mateuszem. Okazało się, że on również, ten wieczór spędza w domu, ponieważ po całym tygodniu, nie ma już ochoty na zabawę. Wolał obejrzeć mecz w domowym zaciszu. Powiedział mi coś bardzo ważnego: Nikt nie może zmusić Cię, do robienia czegoś, na co nie masz ochoty! Dorota się obrazi, ale za chwilę już będzie okej. Przemyślałam to sobie i napisałam do Doris, że nigdzie nie idę. Zostaję w domu, bo jest zimno, mam daleko do centrum, jestem zmęczona i chcę sobie odpocząć, a na imprezę pójdziemy innym razem. W odpowiedzi otrzymałam: Wal się. Chamskie i prostackie, ale od przyjaciółki, więc wiem, że to po prostu takie nasze: zostaw mnie w spokoju, jestem zła. Ten wieczór spędziłam z chłopakiem przed telewizorem. Napisałam do Doroty, że musi mnie zrozumieć, ona skończyła zajęcia o 13 (każdy student przyzna, że popołudniowe zajęcia męczą bardziej niż te rano), ja po moich jestem już naprawdę zmęczona i nie mam ochoty nigdzie wychodzić. Odczytała, ale nie odpisała. Zaproponowałam wspólne wyjście na siłownię np. dziś, ale odzewu nadal brak. 
     Za chwilę wracam do rodzinnego domu. Dorota nie odzywa się, a połączenie odrzuciła. Nie będę naciskała, za chwilę złość zapewne minie i znowu będziemy normalnie rozmawiały. Tą historią chciałam wam pokazać, że nie warto robić nic wbrew własnej woli. Jeśli nie mamy ochoty na wyjście z przyjaciółmi, to po prostu tego nie róbmy, nawet jeśli miałoby wywołać to, prawdziwe piekło. Emocje opadną i jeśli to prawdziwa przyjaźń, to na pewno za chwilę wszystko będzie ok. Jednak nie zostawiajmy przyjaciela bez niczego, ponieważ może poczuć się urażony, albo nawet opuszczony przez nas. Zaproponujmy w zamian wypad na inny event, spotkanie przy kawie, wyjście na basen czy siłownię, tylko po prostu w innym terminie. Prawdziwy przyjaciel, któremu na was zależy, na pewno się zgodzi i takim sposobem rozwiążecie problem ;) 




   

środa, 16 września 2015

Ateny (GRECJA)

     OOOO ludziska, jak nas tu daaaawno nie było. Wszystko przez to, że zaczynam studia od października i musiałam ogarnąć kilka bardzo ważnych spraw. Dla niektórych z was wakacje już się skoczyły i zaczęła się nauka, dla części wypoczynek wciąż trwa. W tym poście, chciałabym jeszcze na chwilę, powrócić do krajów śródziemnomorskich i przyciągnąć trochę słońca do tej naszej szarej, ponurej rzeczywistości :)
     W tym roku spędzaliśmy wakacje w Grecji i pierwszy post z relacją już się pojawił. Teraz znalazłam chwilę i chciałabym napisać jeszcze kilka słów na temat Aten. Stolica, więc moje wyobrażenie o tym mieście było takie, że wjadę do nowoczesnego miasta, gdzie znajdę oczywiście jakąś część historii starożytnej, bo ten okres dla Greków był chyba najbardziej wyjątkowy. Spotkało mnie rozczarowanie, ale tylko dlatego, że brakowało mi w tym mieście nowoczesności. Co prawda natknęliśmy się na strajki, protesty i pozamykane, z tego właśnie powodu, ulice, ominęliśmy pewną część miasta, ale to nie zmienia faktu, że nowoczesność nie ma siły przebicia. Okej, były momenty zaskoczenia, m.in. wywołał je ruch uliczny. Jechaliśmy autobusem pod prąd, torami przeznaczonymi dla tramwajów, a ,,miejski" zatrzymał się w centrum miasta, w poprzek ulicy, zajmując trzy pasy ruchu i tak oto zrobił przystanek o.O Byłam w szoku, kiedy zobaczyłam, że zaraz za autobusem stoi policja, która absolutnie nic sobie z tego nie robi i traktuje całe zdarzenie jako coś całkiem naturalnego :) W Atenach udaliśmy się na Akropol. Żar z nieba, niesamowity upał, a my ,,turyści" wchodzimy na górę. Masakra! Ale nie powiem, że nie było warto, wręcz przeciwnie! Widok z góry niesamowity, sam Akropol też zachwyca. W tej okolicy znajduje się również muszla operowa - teraz niestety nieczynna :( Później spacer na Agorę. Tam zobaczyliśmy tyle co nic, bo z prawdziwej agory zostały tylko kamienie. Najcudowniejszym momentem było przejście na ulicę, na której po lewej i po prawej stronie było pełno sklepików ^^ Znajdziecie tam masę mydełek, na które monopol ma tylko i wyłącznie GRECJA! :) Fajna, niedroga pamiątka ;) W zależności od opakowania w granicy 1.00-10.00 Euro. Ostatnim punktem naszego zwiedzania był grób nieznanego żołnierza i słynna zmiana warty :) 
     Wyjazd uważam za baaaaaardzo udany. Z racji tego, że interesuje mnie historii, wgl się tam nie nudziłam, chociaż początek nie był zachęcający :) WAKACJE W GRECJI? ZDECYDOWANIE POLECAM! ;) 

Akropol

Partenon

Erechtejon

Uniwersytet Ateński

Zmiana warty

Ateny- widok z Akropolu

Plaka i sklepy z upominkami


Mydełka oliwne


poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Depilacja kremem. Bielenda Vanity ALOES

     Witam czytelników postów o urodzie :) 
    Dziś wpis, dotyczący depilacji za pomocą kremu z aloesem, przeznaczonego dla skóry wrażliwej, od Bielenda. Jak zwykle, przy zakupach tego typu, pokierowałam się intuicją. Wróciłam do domu i dopiero wtedy przejrzałam wpisy internautów, na temat tego produktu. Większość z nich nie była zadowolona i od razu poczułam brak jakiejkolwiek satysfakcji z zakupu, a nawet wkradł się gdzieś mały zawód, spowodowany dokonanym wyborem. Myślałam, jak głupim trzeba być, żeby najpierw kupić, a później dopiero sprawdzić, co na ten temat mają do powiedzenia inni? Rano wstałam jednak gotowa do działania, no bo przecież jeśli sama nie spróbuję, to nigdy nie dowiem się, jak działa na mnie. Szczerze mówiąc, byłam miło zaskoczona. Produkt, który otrzymał tyle negatywnych opinii, na mnie zadziałał prawie doskonale. Nałożyłam krem szpatułką i odczekałam 8, a nie 5 min. tak jak zaleca producent. Całkowity czas depilacji wg.producenta powinien trwać nie więcej niż 10 min. Ja robiłam to trochę więcej niż 15 min. Prawie wszystkie włoski zostały usunięte! Co prawda zostało kilka, ale zauważyłam, że to były te, które po prostu rosną w innym kierunku, niż przewiduje ustawa :) Poza tym usunęłam je z łatwością, już bez użycia kremu, po prostu przejeżdżając szpatułką pod odpowiednim kątem. Krem jednak ma też wady. Okropny zapach przypominający rozrobioną hennę lub rozjaśniacz do włosów (nie wiedziałam, gdzie dokładnie to wkomponować). Włoski zostały jakby wyrwane i pomimo tego, że krem przeznaczony jest dla skóry wrażliwej to bardzo wysuszył i podrażnił mi skórę. Swoje zadanie jednak wykonał w prawie 100%, więc dziś jego ocena ode mnie to 8/10. Pamiętajcie jednak, że na każdego krem zadziała inaczej ;)
Podzielcie się swoimi opiniami, na temat tego produktu, w komentarzach :*



piątek, 14 sierpnia 2015

Prosty przepis na omlet

     Plan był taki, że na blogu będą pojawiały się też wpisy dotyczące kuchni, ale jak na razie pusto w tej kategorii, więc postanowiła zacząć od czegoś prostego. Niesamowicie prosty przepis na omlet jajeczny, który przygotowałam dziś na śniadanie. 

Składniki:

3 jajka
sól
pieprz
łyżka (można troszkę więcej) mleka
łyżka masła

     Jajka wbić do miski. Roztrzepać, doprawić pieprzem i solą. Dolać mleka i lekko ubić. Na patelni rozpuścić łyżkę masła. Wlać jajka i odczekać, aż się zetną. Unieść brzegi, żeby reszta masy jajecznej spłynęła na spód. Zrumienić i gotowe. Smacznego! :)






















Ag. Apostoli Kalamos (GRECJA)

     No hej, hej. Znowu długo nas nie było, ale spowodowane to było wyjazdami. Trochę odpoczynku, zwiedzania i wieczorami nie mieliśmy już siły usiąść, żeby cokolwiek napisać :( Teraz trzeba to nadrobić ^^ Dzisiaj wpis o jednym z miasteczek w Grecji, bo właśnie z tego kraju wracamy :)
     Ag. Apostoli Kalamos położone jest nad samym brzegiem morza, ok.40 km od Aten. Miasteczko małe, ale muszę przyznać, że ma swój urok. Wieczorem klimatyczne uliczki, niesamowicie romantyczny deptak, przy samym brzegu morza. Tawerna na tawernie, więc spory wybór miejsca, gdzie można coś przekąsić będąc na plaży. Plaża kamienista, ale kamyki gładkie i okrągłe, więc można spokojnie położyć się na kocyku czy ręczniku. Jedyny minus, miasto zdecydowanie nie jest nastawione na młodych, gdyż jest tylko jeden klub na całe miasteczko i poza tym zero atrakcji. Plus, klub był jakieś 100m od mojego hotelu ^^ ale ,,repertuar" kompletnie chybiony, no chyba, że jesteśmy po 30 (nie obrażając nikogo! :)). Ceny, przy naszych zarobkach, powalające. 8,5€ za pizze, która miała średnicę może z 10 cm -.- 8€ za małego drinka. 15€ drink z alkoholem z troszkę wyższej półki. 12
€ Freddoccino (kawa). Grecy na pewno nie pozwolą, aby turysta się odwodnił i wszędzie, do wszystkiego (nawet do mrożonej kawy czy loda) podają pełną szklankę, zimnej wody, a jeśli przy stoliku siedzi więcej niż jedna osoba, na stolik stawiają butelkę wody wyciągniętej prosto z lodówki ^^
     Ludzie bardzo miło nastawieni, więc jak najbardziej polecamy to miasteczko. Spokojnie można tam odpocząć i nabrać super opalenizny *.*











wtorek, 21 lipca 2015

,,Morze możliwości" - Gdańsk

     Największym zainteresowaniem wśród czytelników cieszą się wpisy o podróżach. Tym razem zabieram was na wycieczkę po Gdańsku. Odwiedzam to miasto od lat i przyznam szczerze, że za każdym razem odkrywam coś nowego. Hasło ,,Morze możliwości" faktycznie idealnie oddaje charakter tego miejsca. Ani razu nie nudziłam się w tym mieście i od 19 lat jestem tu co roku, bo to już taka moja tradycja. Po prostu muszę tu przyjechać. Polskie morze jakoś nie specjalnie mnie do siebie przyciąga odkąd zaczęłam podróżować po świecie. Zapach, kolor, a czasami i konsystencja ,,naszej" morskiej wody sprawia, że nie wiem czy lepiej schłodzić się w niej w czasie upału, czy może lepiej zakopać się w piasku. Aczkolwiek wylegiwanie na słońcu nie jest mi straszne i gdybym mogła, to przeciągała bym się na leżaku od rana do wieczora :) Samo miasto ma wiele walorów turystycznych. Krótko przejdę, po tych najczęściej przeze mnie odwiedzanych :)
     Ostatni raz byłam tu z bratem trzy tygodnie temu i zajmowaliśmy się głównie zwiedzaniem, ponieważ zabrałam swoją drugą połówkę, która w Gdańsku nigdy przedtem na zwiedzaniu nie była. Mieliśmy niestety mało czasu, bo raptem kilka dni, a chcieliśmy jeszcze złapać trochę promieni słońca, no a mój kochany kolarz chciał odpocząć przed kolejną dawką ciężkich treningów ;) Nie będę ukrywała, że ja też już marzyłam o odpoczynku od ćwiczeń, którymi ostatnio się katuję (choć dają mi one ogromną radość i satysfakcję) ;) My leniuchy wstawaliśmy późną porą. Zanim się poprzeciągaliśmy to z domu wychodziliśmy, kiedy fala upału mijała i przychodziło delikatne ,,ochłodzenie". Pierwszym naszym celem była starówka. Udaliśmy się tam w sumie dwa razy, pierwszy raz w dzień, drugi na wieczorny romantyczny spacer *.* Ulica Długa ma wiele zalet. Poczynając od malowniczych kamieniczek, poprzez tajemnicze uliczki, które wieczorem zdają się być wprost wycięte z filmu pt. ,,Harry Potter", luksusowe restauracje z wykwintnymi daniami, aż po klimatyczne winiarnie. W dzień to wszystko jest piękne, ale nocą....bajka. Zrobiliśmy zdjęcie z Neptunem. Zaliczyliśmy spacer i wróciliśmy tu wieczorem, ażeby napić się pysznego winka i w romantycznym nastroju przespacerować się ,,nad Motławą". Następnego dnia Park Oliwski. Niby zwykły park, ale kwiatowe dywany wyglądają naprawdę pięknie o tej porze roku :) W ten dzień upał długo nie chciał ustąpić, więc na więcej nie mieliśmy już ochoty. Jedyne miejsce o jakie zahaczyliśmy wracając do domu, to Galeria Bałtycka ^^ Kolejny dzień to wycieczka do Sopotu, ale o tym w osobnym wpisie :P Następnego dnia odpoczywaliśmy na plaży, aczkolwiek nie wiem, czy mój sportowiec odpoczął :D Co pół godziny słyszałam pytanie: ,,Kiedy wracamy do domu?" ,,Jak długo możesz tak leżeć?" :D Następnego dnia padało, więc postanowiliśmy poleżeć w domu, choć początkowo mieliśmy w planach udać się na Westerplatte. Szybko minął nam czas przeznaczony na odpoczynek i musieliśmy wracać. Co prawda wiem, że jest jeszcze wiele miejsc, których nie zdążyłam mu pokazać. Stadion na szczęście codziennie widzieliśmy z okna :D W trakcie pisania umknęło mi też info o zbrojowni, Stoczni gdańskiej, którą mijaliśmy wjeżdżając do miasta, Kościele Mariackim czy Dworze Artusa. To wszystko na szczęście zobaczyliśmy, polecamy odwiedzanie miasta i zapowiadamy swój powrót :)


Motława. W tle Żuraw ;) 

Kościół Mariacki

Zbrojownia (Arsenał)

Dwór Artusa i Neptun

ul. Długa

Park Oliwski - Pałac Opatów


Stadion - PGE Arena Gdańsk


Westerplatte